A co jeśli dopiero w tym, czego kompletnie w sobie nie akceptujesz znajduje się Twoje największe piękno?
Tak mocno wypierane przez Ciebie nieużytki, nadmiary, niedomiary i beznadziejności. Masz to, prawda? Masz tego sporo, choć może to być czegoś brak lub ogrom. Patrzysz na to, ale w cieniu. Spoglądasz rozświetlając swoją uwagą. I ta mina zgorszenia... Nie! Nie będę się tym teraz zajmować. To złe! Tego nikt nie zaakceptuje! Nie!
Kilka dni temu przyszło z Progu, że całe piękno kryje się w integracji tego, co w sobie akceptujesz z tym, co chowasz w cieniu. Moja potrzeba permanentnej samotności nie wynika z czegoś niestosownego i niestosowną nie jest. Ba! Mogę dzięki temu być BARDZIEJ dla innych, wystarczy to wydobyć z cienia i zaakceptować. Być może też pozwolić zaakceptować to innym. No dobrze - chociaż poznać, oswoić się.
Dopiero tańcząc z cieniem okazało się jak wiele w nim energii, mądrości i dbałości o mnie samą. Ta cała troska w niewygodzie, w grymasie, w zmęczeniu pokazywała mi, jak sama dla siebie ważna jestem. Nie miałam z taką perspektywą wcześniej kontaktu.
Ile prawdy jest w tym co myślisz o tym, co chowasz w cieniu?